Festiwal w serbskiej Lożnicy

To druga w tym sezonie wizyta na Bałkanach. Tym razem naszym udziałem był festiwal w serbskiej Lożnicy – 30 tysięcznym mieście na granicy z Bośnią i Hercegowiną. Impreza odbyła się już po raz 11. i cechował ją bardzo dobry poziom organizacyjny oraz interesująca formuła. Zespoły zagraniczne kwaterowały w sympatycznym hotelu w pobliskiej miejscowości kuracyjnej Banja Koviljača.  Tam też odbyły się dwa koncerty dla kuracjuszy, pośród których pojawiały się matki z chorymi dziećmi na wózkach – widok ściskający nam gardła. Główna arena festiwalowa była zlokalizowana w centrum Lożnicy, na szerokim deptaku. Koncert inauguracyjny poprzedził tradycyjny korowód uliczny, w którym wszystkie zespoły pokazały krótkie prezentacje, zachęcając przechodniów i przypadkowych gapiów do udziału w wieczornym koncercie. I faktycznie przed wielką sceną zgromadził się tłum widzów, żywo zainteresowanych naszymi pokazami. Na inaugurację, obok innych hymnów narodowych, zabrzmiał także Mazurek Dąbrowskiego, powiewała biało-czerwona flaga, a tablica z nazwą zespołu oraz konferansjer oznajmiał wszem i wobec, że to cieszynianie przyjechali z dalekiej Polski. Na tej scenie daliśmy trzy koncerty w kolejnych dniach pobytu, zaskakując różnorodnością strojów, muzyki i tańców. Pokazaliśmy tańce cieszyńskie, śląskie i beskidzkie. A występowaliśmy w doborowym towarzystwie zespołów z Sycylii, Słowenii, Bułgarii oraz codziennie zmieniających się grup serbskich, stanowiąc swoistą egzotykę -byliśmy bowiem jedynym zespołem tańczącym parami.

Poza koncertami i korowodami organizatorzy postawili przed nami jeszcze jedno, trudne zadanie. Zaplanowali publiczną degustację potraw narodowych. Nasza grupa śpiewacza, będąca reprezentacją Chóru Jubileuszowego, przeobraziła się na jedną noc i pół dnia w kucharzy. W hotelowych pokojach na małym „kocherku” topił się smalec, przyrządzane były „wyrzoski”, a w rytm popularnych melodii cieszyńskich klepane były kotlety. Reszta dopełniła się nazajutrz. Na mocno obleganym stoisku pojawiły się schabowe z kapustą, placki ziemniaczane z wyrzoskami, chleb przywieziony z Polski ze smalcem i skwarkami, a na deser cieszyńskie kołacze i kropelka czegoś mocniejszego.  Przy okazji rozdaliśmy mnóstwo ulotek promujących i zespół, i Cieszyn. Zadbaliśmy także o właściwą wizualizację – potrawy serwowaliśmy w strojach kucharzy w kolorze białym i czerwonym, co podkreślało narodowy charakter naszego stoiska.

Dla uczestników festiwalu przygotowano także program turystyczno – rekreacyjny. Był basen, dwie wycieczki, wieczorki taneczne i uroczysta kolacja kończąca festiwal.  Dodając do tego świetną atmosferę w zespole, dużo humoru i kilka drobnych, anegdotycznych przygód z nieco zdezelowaną, hotelową windą (wyciągaliśmy nasze tancerki przebrane go koncertu z zaciętej między pietrami windy), należy ten wyjazd uznać za nader udany.